Patroni małżeństw – Duszpasterstwo Rodzin Diecezji Sandomierskiej
czwartek, 05 grudnia, 2024

Więcej wyników...

Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors
Filter by Categories
Aktualności

Patroni małżeństw

Św. Zelia i Ludwik Martin

Maria Zelia Martin, właść. Marie-Azélie Martin z domu Guérin (ur. 23 grudnia 1831 w Saint-Denis-sur-Sarthon; we Francji jako drugie dziecko Izydora Guérin i Louise-Jeanne Mace. Miała starszą siostrę Marie-Louise, która została zakonnicą i młodszego brata, Izydora, z zawodu farmaceutę. Zelia chciała wstąpić do zakonu Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo, ale nie została do niego przyjęta ze względu na problemy z oddychaniem i nawracające bóle głowy. Później zdecydowała się zostać koronkarką. W 1858 poznała zegarmistrza Ludwika Martin, z którym wzięła ślub trzy miesiące później.

Ludwik Martin, właść. Louis Joseph Aloys Stanislaus Martin (ur. 22 sierpnia 1823 w Bordeaux; zm. 29 lipca 1894 w Arnières-sur-Iton) Ludwik Martin był trzecim z pięciorga dzieci Pierre-François Martin i Marie-Anne-Fanie Boureau. Był z zawodu zegarmistrzem. Na początku miał zostać mnichem, lecz z powodu braku znajomości języka łacińskiego został przyjęty do zakonu.W 1889 na skutek miażdżycy, Ludwik przeszedł dwa paraliżujące udary mózgu i przez trzy lata był hospitalizowany w Bon Sauveur asylum w Caen. W 1892 powrócił do Lisieux, gdzie aż do śmierci opiekowały się nim córki Céline i Leonie. Zmarł 29 lipca 1894 na zamku La müsse pobliżu Evreux.

W 1858 poznali się, a trzy miesiące później wzięli ślub.

Zelia i Ludwik po roku celibatu zdecydowali się na wydanie potomstwa. Martinowie mieli dziewięć córek, z których pięć przeżyło okres dzieciństwa. Ostatecznie wszystkie córki zostały zakonnicami:

Maria (ur. 22 lutego 1860; zm. 19 stycznia 1940), karmelitanka w Lisieux, imię zakonne Maria od Najświętszego Serca.

Pauline (ur. 7 września 1861; zm. 28 lipca 1951), karmelitanka w Lisieux, znana jako Matka Agnieszka od Jezusa.

Leonie (ur. 3 czerwca 1863; 16 czerwca 1941), wizytka w Caen, siostra Franciszka Teresa.

Céline (ur. 28 kwietnia 1869; zm. 25 lutego 1959), karmelitanka w Lisieux, siostra Geneviève od Najświętrzego Oblicza.

Thérèse (ur. 2 stycznia 1873, 30 września 1897), karmelitanka w Lisieux, siostra Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętrzego Oblicza, kanonizowana w 1925.

Zelia Martin zmarła na raka piersi 28 sierpnia 1877 w Alençon.

Rodzina Martin

26 marca 1994 papież Jan Paweł II uznał heroiczność cnót sług bożych Zelii i Ludwika Martinów.

Ciała rodziców “małej Świętej” zostały w maju ekshumowane z grobu, znajdującego się za bazyliką w Lisieux. Ich szczątki mają zostać we wrześniu umieszczone w relikwiarzu, który znajdzie się w bazylice, gdzie spoczywają już relikwie świętej Teresy, ich córki. W ekshumacji uczestniczył sześdziesięcioletni Piero Schiliro, Włoch, którego cudowne uzdrowienie przypisywane jest wstawiennictwu małżeństwa Martin. Dekret uznający cud Benedykt XVI podpisał 3 lipca.

19 października 2008 – w Światowy Dzień Misyjny w Bazylice świętej Teresy w Lisieux, ich wspólnej beatyfikacji dokonał legat papieski, kardynał Jose Saraiva Martins

18 października 2015 r. odbyła się kanonizacja przez papieża Franciszka podczas trwającego Synodu Biskupów o Rodzinie.

Wypraszajmy potrzebne łaski dla naszych małżeństw i rodzin za przyczyną świętych małżonków.

Panie, zmiłuj się nad nami, Chryste, zmiłuj się nad nami,
Panie, zmiłuj się nad nami.
Jezu, usłysz nas, Jezu, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże – zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże – zmiłuj się nad nami. Święta Maryjo – módl się za nami.
Święci Ludwiku i Zelio Martin, módlcie się za nami.
Święci Ludwiku i Zelio, ojcze i matko św. Teresy od Dzieciątka Jezus,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy złożyliście swoją wiarę i nadzieję w Panu,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy byliście wierni sobie do końca,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy zrodziliście liczne potomstwo,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy wychowaliście swoje dzieci w wierze,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy pragnęliście uświęcić siebie i swoje dzieci,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy ofiarowaliście swoje dzieci Panu,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy doświadczyliście śmierci swoich małych dzieci,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy ciężko pracowaliście własnymi rękami,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy praktykowaliście wielkie miłosierdzie,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy czerpaliście swoją moc z Eucharystii,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy wytrwale codziennie się modliliście razem,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy troszczyliście się o misje Kościoła,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy zawsze ufaliście Niepokalanej Dziewicy Maryi,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy poznaliście smak cierpienia i choroby,
Święci Ludwiku i Zelio, którzy adorujecie w niebie przedziwne oblicze Pana,
Módlmy się.

Boże wieczna Miłości, Ty dałeś w świętych małżonkach Ludwiku i Zelii Martin, wzór świętości przeżytej w małżeństwie: oni zachowali wiarę i nadzieję wypełniając swoje obowiązki i przeżywając trudności codziennego życia. Oni wychowywali swoje dzieci na świętych. Niech ich modlitwa i ich przykład podtrzymuje rodziny w życiu chrześcijańskim, a nam wszystkim pomaga dążyć do świętości. Boże, udziel nam łask, o które Cię prosimy, jeśli taka jest Twoja wola, za ich wstawiennictwem. Prosimy Cię o to, przez Jezusa Chrystusa, naszego Pana. Amen.

Źródło:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Ludwik_Martin
http://pl.wikipedia.org/wiki/Maria_Zelia_Martin
http://www.mariateresa.ojczyzna.pl/TEKSTY/MARTIN-Zelia-i-Ludwik.htm


bł. Maria i Ludwik Quattrocchi

Maria (1884-1965) pochodziła z florenckiej gałęzi arystokratycznej rodziny Corsinich, w roku 1893 osiadła na stałe w Rzymie. Tutaj Maria skończyła szkołę średnią, dojrzała jako chrześcijanka i kobieta. Podczas rzymskich spotkań towarzyskich poznała młodego adwokata Ludwika Beltrame Quattrocchi (1880-1952). Ładna, obdarzona żywym temperamentem i nieprzeciętną inteligencją, Maria spodobała się przystojnemu, spokojnemu Ludwikowi. Spotykali się na eleganckich przyjęciach, pisali do siebie grzecznościowe bileciki, a po roku znajomości w romantycznej scenerii, przy sonacie Beethovena, wyznali sobie miłość. Datę tego wyznania i pierwszego pocałunku będą zawsze obchodzić jako rocznicę zaręczyn. Do oficjalnych zaręczyn, według rytuału właściwego ich epoce i pozycji społecznej, doszło w marcu 1905 r., a w listopadzie tegoż roku odbył się ślub w Bazylice Matki Bożej Większej. Młoda para zamieszkała razem z dziadkami i rodzicami Marii w eleganckim ośmiopokojowym mieszkaniu w centrum Rzymu, przy via Depretis.

Obserwując “zewnętrzną” biografię Marii i Ludwika, moglibyśmy ich scharakteryzować jako typowe zamożne małżeństwo rzymskiej elity intelektualnej pierwszej połowy XX wieku. On postępuje w karierze zawodowej, jest cenionym prawnikiem zajmującym wysokie stanowiska w państwowym wymiarze sprawiedliwości. Ona zajmuje się domem i czwórką dzieci, przy pomocy służących i guwernantek, prowadząc działalność charytatywną, typową dla zamożnych dam, przyjmują gości, chodzą do opery i teatru. Wiedli życie według zwyczajów i zasad właściwych dla ich epoki i środowiska, ale od konwenansów wolna była ich wielka miłość, która z biegiem lat umacniała się i wzrastała. Historię tej miłości znajdujemy w długich listach (zachowało się 268), które codziennie do siebie pisali, gdy rozstawali się nawet na krótko.

Wspólne, szczęśliwe życie kończy śmierć Ludwika w roku 1952. Maria przez 14 lat wdowieństwa uważała się za fragment jednej całości, którą stanowili. Wyraziła to w pięknym eseju-wspomnieniu, napisanym w rok po śmierci męża, zawierającym syntetyczny opis przeżycia we dwoje tego samego życia oraz swoistą apoteozę sakralności i nierozerwalności małżeństwa. W rodzinie Beltrame uderza wyjątkowo intensywne życie religijne objawiające się w praktykach pobożnościowych oraz w ożywionej działalności apostolskiej i kulturalnej. Oboje angażowali się w wielorakie formy apostolstwa, nie bojąc się nowych stowarzyszeń i nurtów. Maria organizowała np. nieformalne spotkania dla kobiet o wychowywaniu dzieci, inspirowała także wspólne modlitwy z udziałem rodzin z sąsiedztwa, niezależnie od ich statusu materialnego. Nawiązywali kontakty z wybitnymi duchownymi. Oboje żywo interesowali się i aktywnie uczestniczyli we wszystkich najważniejszych wydarzeniach z życia Kościoła we Włoszech. Ogromne zaangażowanie Marii w upowszechnienie nabożeństwa wynagradzającego do Najświętszego Serca Jezusowego, jej działalność w nowo powstałej Akcji Katolickiej oraz wkład Ludwika w rozwój katolickiego skautyzmu.

Maria i Ludwik Beltrame czuli się odpowiedzialni za Kościół i tej odpowiedzialności uczyli własne dzieci, zachęcając do tego inne rodziny. Częstymi gośćmi w mieszkaniu państwa Beltrame byli księża i zakonnicy, którzy odegrali wielką rolę w formacji intelektualnej i religijnej ich czworga dzieci oraz w odkryciu ich powołania. Jednym z przejawów intensywnego życia duchowego domowego Kościoła państwa Beltrame jest wstąpienie do seminarium dwóch synów oraz starszej córki do benedyktynek klauzurowych, podczas gdy najmłodsza wybrała życie konsekrowanej świeckiej.

Po opuszczeniu domu przez troje dzieci dla rodziców zaczął się nowy etap rodzinnego życia, oboje brali udział w ważnych momentach życia wspólnot zakonnych swoich dzieci, a przede wszystkim prowadzili ożywioną korespondencję. Piszą oni dużo o swoim intymnym kontakcie z Bogiem, dzielą się owocem kontemplacji, lektur i stale zachęcają dzieci do pogłębiania wiedzy religijnej. Jak wszyscy kochający rodzice, troszczą się o potrzeby materialne swych dzieci, martwią się każdym przeziębieniem, oraz grożącymi im niebezpieczeństwami, zwłaszcza w czasie wojny (obaj synowie byli kapelanami wojskowymi, a klasztor córki był bombardowany), ale najbardziej troszczą się o rozwój duchowy.

W momencie ślubu Maria była bardziej dojrzała religijnie niż Ludwik i początkowo to ona była główną inspiratorką ich praktyk religijnych, lektur i apostolatu. Jednak już po kilku latach zaczęli wspólnie kroczyć drogą ku świętości, wspierając się nawzajem; gdy jedno z nich zwalniało, drugie czekało i dodawało sił.

Rytm ich codziennego życia wyznaczała praca, wspólna modlitwa, codzienna Msza święta i Komunia święta, co wówczas nie było wcale powszechnie przyjętym zwyczajem świeckich katolików, dzień kończyli wspólnie odmawianym różańcem. Nie izolowali się od “świata”, odwiedzali i przyjmowali krewnych i przyjaciół. Nicią przewodnią wszelkich ich działań i planów była wierność Bogu i totalne zawierzenie się Mu, w przekonaniu, że wierność Bogu nie wymaga wyrzeczenia się tej miłości, która jest celem i treścią świętego związku małżeńskiego, a raczej – potęguje ją i umacnia. Bóg pomaga lepiej miłować współmałżonka.

Najważniejszą regułą życia codziennego rodziny Beltrame było postawienie Boga na pierwszym miejscu, przestrzeganie Głęboka miłość, jaka łączyła Marię i Ludwika, znalazła najpiękniejszy wyraz i największe umocnienie w jedności duchowej. Świadomie tworzyli tę cielesno-duchową rzeczywistość, na którą Jan Paweł II znalazł genialny termin “jedność dwojga”. Niemal przez pół wieku doświadczali tej jedności bogatej w niepowtarzalność każdego z nich i dynamicznej dzięki nieustannej wymianie wzajemnej miłości opartej na mocnym fundamencie miłości do Boga. Ścisłej jedności dwojga nie osłabiła podjęta w 21 lat po ślubie decyzja “rozdzielenia łóżek”. Ta decyzja – zasugerowana przez spowiednika, niemniej absolutnie wolna – nigdy nie była dyskutowana nawet z najbliższymi czy ostentacyjnie ogłaszana. Mało osób o niej wiedziało, tym bardziej że w zachowaniu małżonków nic się nie zmieniło, nie szczędzili sobie czułych gestów wyrażających niezmienioną miłość.

Rozważanie Marii napisane po śmierci męża zawiera opis tego pogłębiającego się stale (aż do śmierci) zjednoczenia. Całe życie, także i w starości, kiedy to staraliśmy się nawzajem przekonać, że będzie jeszcze trwało bardzo, bardzo długo, doświadczaliśmy wyraźnie tej jedności, której nic nie może zniszczyć. Czuliśmy się jednym wielkim głazem. Byliśmy jedną bryłą skalną, chcianą przez Boga i scaloną przez Niego w sakramencie małżeństwa, która w ciągu wielu lat wzajemnej miłości i porozumienia zmieniała swą zewnętrzną formę, ale też stawała się tak jednolita, że nie można było jej rozbić. Gdy z takiej skały ukruszy się choćby jeden mały kawałek, jest już niepełna, trudniej jej samodzielnie ustać.

Maria przyrównała wieloletni wysiłek tworzenia małżeńskiej wspólnoty do tkania dwukolorowego materiału. Na początku można odróżnić poszczególne nici, ale gdy już splotą się w tkaninę, nie można wyciągnąć żadnej z nich bez zniszczenia materiału.

W ciągu 46 lat takiej żmudnej pracy tkania jednego życia, Maria i Ludwik nie doznawali znudzenia, przesytu czy zmęczenia. Maria wyznaje, że przez 46 lat zawsze taką samą radością napawał ją odgłos zgrzytu klucza w drzwiach otwieranych przez męża.

Ich zasada doskonalenia się oraz zachowywania wierności w każdej najmniejszej sprawie i chwili ożywiała monotonię. Starali się też upiększać codzienność, w czym najważniejsza rola przypadła Marii, obdarzonej talentem artystycznym i zdolnościami organizacyjnymi. Od nudy chroniła ich miłosna troska o codzienną pracę i przeżycia drugiego, która też dawała ogromne poczucie bezpieczeństwa.

W tym sielskim na pozór życiu dobrze sytuowanej, cenionej rodziny nie brakowało zmartwień, rozczarowań, niepokojów i cierpienia. Stanowiły one, tak samo jak radości, ważne etapy na drodze do doskonałości małżeńskiej i chrześcijańskiej. Pierwszą poważną próbą było zagrożenie życia Marii w czasie czwartej ciąży, a polegała ona nie tyle na fizycznym bólu, co na nacisku lekarzy na dokonanie aborcji. Oboje bez wahania postanowili nie zabijać dziecka.

Cierpienie przeżyte razem jednoczy małżonków, ale przybliża też do Boga – jeśli jest przeżyte jako forma współpracy z Jezusem. Maria tak formułuje ich wspólne przekonanie: Jezus nas bardzo miłuje, dlatego chce żebyśmy – jak prawdziwi przyjaciele – pomogli Mu zbawiać dusze, niosąc Jego krzyż, kilka kroków, tylko kilka kroków [.] Zróbmy to z miłością i dla miłości, nie z przymusu, jak Cyrenejczyk. Coraz ściślej zjednoczeni w Nim, będziemy od Niego czerpać siły.

W życiu rodzinnym radość splata się z bólem. Największa radość rodziców jest prawie zawsze owocem poświęcenia. Rodzice muszą się stale uczyć wyrzekania się siebie, co objawia się najpierw poświęceniem dla dzieci, a potem ofiarowaniem dzieci Bogu lub innym. Małżonkowie, aby stworzyć jedność dwojga, żyć jednym życiem, muszą się wyrzekać przywiązania do samych siebie, egoistycznego koncentrowania się na sobie. Ofiara w ustawicznym odrywaniu się od siebie samego, czyni człowieka wolnym, obdarza prawdziwą wolnością, która napawa radością – uczy Maria.

WIEKUISTE RAZEM

Jedność w miłości Marii i Ludwika od początku ich wspólnego życia wyrażała się w jedności przeżyć i pragnień, które kierują się ku ludziom, ale też i ku Bogu. Zakochani w sobie chcieli razem miłować Boga, w przekonaniu, że Bóg nie dzieli kochających się ludzi, ale swoją miłością ich do siebie zbliża. Ludwik mówił po prostu: dusza moja potrzebuje twojej duszy, aby żyć pełnią życia.

Toteż w miarę jak zacieśniała się ich małżeńska więź, coraz bardziej pragnęli zjednoczenia z Bogiem. Kierunkiem ich wspólnego rozwoju duchowego był Bóg, a celem wyraźnie określonym – połączenie się z Nim na wieki. Jest to więc dążenie do świętości, które już w pierwszych latach małżeństwa było bardzo wyraźnie uświadomione, a potem – bardzo gorliwie realizowane. Byli przekonani, że pomagała im w tym wzajemna miłość, chroniąc od sterylnej oschłości, która zabija życie duchowe. We dwoje łatwiej się uświęcić, z większą radością ponosi się wyrzeczenia i trudy wspinaczki na szczyty świętości.

Historia życia i świętości Marii i Ludwika Beltrame Quattrocchi pokazuje, że świętość w małżeństwie jest możliwa, co więcej – pozwala małżeństwu pełnić cel, który mu Bóg wyznaczył. Uświęcając siebie, małżonkowie uświęcają świat, zmieniają go na lepszy. Żaden duchowny nie ma takiego wpływu na formowanie osoby ludzkiej, a przez to na dzieje świata i przybliżanie go do Boga, jak ci chrześcijanie, którzy zostali powołani do życia w małżeństwie i rodzinie.

Źródło:

Ludmiła Grygiel, Jedno we dwoje, Więź 9(515) s. 83-93.
http://lublin.republika.pl/beltrame.html   
http://www.pastoralefamiliare.it/images/icona-beltrame2.jpg  


Zelia i Jeromino de Castro Abreu Magalhaes

Brazylia: małżeństwo w drodze na ołtarze

Archidiecezja Rio de Janeiro rozpoczęła proces beatyfikacyjny pary małżeńskiej.
Zélia (1857-1919) i Jerônimo (1851-1909) de Castro Abreu Magalhães pochodzili z okolic Rio de Janeiro. Pobrali się w 1876 r. Mieli 13 dzieci, z których 4 zmarło, a pozostałe (3 synów i 6 córek) wybrały życie zakonne. Po śmierci męża również Zélia wstąpiła do Zgromadzenia Sług Najświętszego Serca. Oficjalne rozpoczęcie ich procesu na szczeblu diecezjalnym odbyło się 18 stycznia w kościele Nossa Senhora de Copacabana.


Słudzy boży Franciszka i Tomasz Alvira

1986. PAQUITA Y TOMAS EN SU CASA DE MAJADAHONDA

Moi rodzice byli święci  rozmowa z prof. Rafaelem Alvira rozmawia Agata Puścikowska.

Matka była bardzo wesoła, ojciec „miał gadane”. W miłości wychowali ośmioro dzieci. A dziś są kandy-datami na ołtarze. Z prof. Rafaelem Alvira, synem Tomasza i Franciszki Alvira, których proces beatyfikacyjny właśnie się rozpoczyna.

Kiedy rozpoczął się proces beatyfikacyjny Pana rodziców?

– O rozpoczęciu procesu dowiedziałem się w ubiegłym roku. W sierpniu 2008 r. arcybiskup Madrytu zadecydował o podjęciu prac. Wyznaczył sędziów do trybunału i zaprosił ich na 19 lutego na oficjalne rozpoczęcie procesu. Po zgromadzeniu i opracowaniu materiałów zostaną one przekazane do Watykanu.

Jakie to uczucie przeżywać proces beatyfikacyjny własnych rodziców?
– To, co powiem, może wydać się nieskromne, ale wiadomość, że rozpoczną się przygotowania do procesu beatyfikacyjnego moich rodziców, wcale mnie nie zdziwiła. Oni byli święci… Chociaż gdy byłem dzieckiem, ich życie wydawało mi się całkiem zwyczajne. Z rodzicami wszystko było radosne i łatwe. I dopiero gdy skonfrontowałem rzeczywistość swojej rodziny z rzeczywistością wokół nas, zobaczyłem, jak wielkie miałem szczęście…

Jakie było Pana dzieciństwo?
– Rodzice mieli sześć córek i trzech synów. Pierwszy syn, Jose Maria, zmarł nagle, gdy miał pięć lat. Ojciec był dyrektorem prestiżowego liceum w mieście, a matka, z wykształcenia nauczycielka, pracowała w domu. Mieliśmy wielu przyjaciół, rodzice byli bardzo otwarci. Dom był zawsze czysty, urządzony skromnie, ale ze smakiem. My, dzieci, mieliśmy jeden pokój, niezbyt porządny, gdzie mogliśmy wyładować naszą dziecięcą anarchię. Matka uwielbiała żartować i miała ogromny dar rozbawiania wszystkich. Przy tym była osobą, która docierała do każdego, dzięki niej byliśmy w ciągłym rodzinnym dialogu. Przy stole – a codziennie jedliśmy razem przynajmniej kolację – każde z nas miało chwilę, żeby opowiedzieć, co się wydarzyło przez cały dzień. Natomiast ojciec, który świetnie opowiadał dowcipy, „miał gadane”, był dla nas wielkim autorytetem. Rodzice, chociaż weseli i dowcipni, nigdy jednak nie żartowali na temat pracy. Do pracy podchodziło się poważnie: była święta i była czymś, co należy uświęcać. Ojciec żartował nawet, że według Biblii człowiek jest stworzony przez Boga, żeby pracować, ale w Biblii nie ma ani słowa o emeryturze. Co ciekawe – przejście na emeryturę było dla ojca po prostu zmianą statusu administracyjnego. Pracował prawie do końca życia – ponad 80 lat. Matka podobnie. Z perspektywy czasu zobaczyłem, że rodzice robili wszystko dla nas, zapominając o sobie samych. Mieliśmy do nich niewyobrażalne zaufanie. Nie narzucali swojego autorytetu, lecz go mieli.

Krzyczeli czasem na was?
– Nie przypominam sobie ani jednej sytuacji, w której ojciec czy matka podnieśliby na nas głos. Bardzo rzadko też prawili nam „kazania”, a jeśli już, to rozsądnie, konkretnie i stanowczo. Prowadzili wobec nas pedagogikę niebezpośrednią, sokratejską. Uczyli nas, żeby nie robić nic ze względu na nagrodę czy ze strachu przed karą. Starali się, żebyśmy odkryli piękno w tym, czego się uczymy, umieli zauważyć wartość tego, co robimy. I żeby poznanie tej wartości było największą nagrodą. Wychodzili z założenia, że wychowuje przykład otoczenia, a nie zakazy czy nakazy. W wychowaniu dzieci, budowaniu rodziny, najważniejsze, według ojca, było środowisko, rozumiane jako to, co nas fizycznie otacza – ziemia, powietrze, zespół czynników niematerialnych, które kształtują charakter człowieka. Rodzice w swoim życiu kierowali się duchowym kierownictwem Josemarii Escrivy.

Ojciec Pana dobrze znał świętego…
– Ojciec był jednym z pierwszych członków Dzieła (Opus Dei – przyp. red. ). Ze św. Josemarią i grupą innych osób przeszedł Pireneje (uciekając przed prześladowaniami). Wiele nocy, po osiem, dziesięć godzin marszu. Mieli przewodnika – znającego góry, twardego człowieka. Ze względu na bezpieczeństwo całej grupy wprowadził on zasadę, że osoby niezdolne do dalszego marszu będą pozostawiane w drodze. W pewnym momencie mój ojciec zasłabł. Przewodnik chciał iść dalej, ale Josemaria zaprotestował. Potem dodał otuchy ojcu: „Nie przejmuj się. Będziesz szedł z nami jak inni, aż do końca”. Uratował mu życie. Po latach odwiedziliśmy świętego całą rodziną w Rzymie. Na widok dzieci zawołał: „Niech żyje wolność!”. Zawsze podkreślał, że powołanie do Opus Dei jest sprawą osobistego wyboru. Nasi rodzice to umiłowanie wolności przejęli właśnie od niego – oboje byli w Dziele, ale nam zostawiali w tej sprawie wolną rękę. Rodzice mieli wobec nas ogromny szacunek. Rzadko nam czegoś zabraniali – działo się to tylko wtedy, gdy chcieliśmy podjąć ewidentnie dla nas złą decyzję.

W czym jeszcze przejawiało się kierownictwo duchowe świętego?
– Święty mówił małżonkom: „Ty jesteś jej drogą do nieba, a ona twoją”. Josemaria mówił też, że najważniejsza w kształtowaniu młodego człowieka jest rodzina. Prawidłowym dopełnieniem wychowania dzieci powinny być szkoły harmonijnie współpracujące z rodzicami. Ponieważ trudno było o takie szkoły w ówczesnej Hiszpanii, rodzice byli jednymi z twórców placówek, które dopełniały ich wychowania. Harmonia w domu, harmonia w szkole. Ale przede wszystkim duch harmonii był w relacjach małżeńskich rodziców. Ważna dla nich była też naturalność – dom zawsze przepełniały radość i prostota. Myślę teraz, że to musiało wymagać wielkiego, ciągłego zaangażowania i pracy, taki heroizm małych rzeczy, naturalna doskonałość osiągnięta z poziomu Boga. A jak mówił święty, żeby być nadprzyrodzonym, trzeba być ludzkim.

Rodzice nigdy się nie kłócili?
– Stosowali radę Josemarii: kłótni jak najmniej, a jeżeli już – to nie w obecności dzieci. Mogli się zgadzać ze sobą lub nie, ale nigdy (!) nie robili wobec siebie jakichś negatywnych komentarzy. I co bardzo ważne – nie krytykowali się wzajemnie.

A Pan i rodzeństwo, byliście posłusznymi dziećmi?
– Czasem dochodziło do domowych sprzeczek, raczej drobnych. Gdy się na rodziców nawet obrażałem, w głębi serca czułem, że mają rację. I dość szybko złość mi przechodziła. Może dlatego, że zawsze czułem ich miłość? W pewnym momencie przechodziłem wewnętrzny bunt wobec ojca. Jednak dość szybko nabrałem dystansu, zobaczyłem, że to, co czuję, nie ma większego znaczenia. Bunt był chyba automatycznie „stłumiony” wielką miłością, którą otrzymywałem od ojca.

Rodzice uczyli was religijności? Wiary?
– Uczyli nas ciągłego dziękczynienia – sami za wszystko wciąż dziękowali Bogu. Dbali o życie religijne, ale to nie były formy wprost. Uczyliśmy się wiary przez obserwację: rodzice żyli prosto, pobożnie, bez fanatyzmu. Mój brat został księdzem, wszystkie siostry i ja jesteśmy numerariuszami Opus Dei.

Ktoś powie: „Pana rodzice to było rzeczywiście święte małżeństwo. My jesteśmy normalni”.
– Oni byli normalni! Każdy człowiek ma swoje dziwactwa, przyzwyczajenia, co utrudnia wzajemne relacje. Moim celem jest dążenie do takiej normalności, jaką widziałem u rodziców. Chcę widzieć dobrą stronę wszystkich rzeczy, wciąż dziękować za życie. Chcę być pozytywnie nastawiony do świata i innych ludzi. Może trudno w to uwierzyć, ale moi rodzice nigdy się narzekali!

Narzekanie to grzech?
– Nie, to nie jest grzech, ale po prostu strata czasu, niczemu pozytywnemu nie służy. Myśleli podobnie św. Jan od Krzyża oraz Nietzsche. Gdy mówię o skarżeniu się, mam raczej na myśli gorycz wewnętrzną, wewnętrzne negatywne nastawienie, bunt i brak akceptacji. Tego chrześcijanin musi się wystrzegać. Trzeba być pokornym. Pokora jest największą mądrością, a osoba pokorna nie może mieć w sobie goryczy. Pokora to maksymalna mądrość chrześcijanina.

Widział Pan na co dzień ich miłość? Musieli być bardzo zapracowani…
– Byli. Miłość widziałem w każdym ich zwykłym geście, słowie. Co ciekawe, i chyba godne polecenia wszystkim małżeństwom, rodzice jedno popołudnie w tygodniu mieli tylko dla siebie. Między 17 a 23 wychodzili z domu: do teatru, restauracji czy na spacer. Ojciec kiedyś powiedział mi, że po wielu latach małżeństwa mieli z matką ten sam zapał co pierwszego dnia po ślubie. Mówił, że kocha matkę bardziej niż w narzeczeństwie. Kiedy ktoś pytał mojego ojca, jak tworzy tak niesamowitą atmosferę miłości i bezpieczeństwa w rodzinie, mówił po prostu, że jeśli się bardzo chce, to można.

Żeby żyć w taki sposób, trzeba mieć szczególną łaskę…
– O łaskę trzeba Boga prosić. To jedyny sposób, żeby ją otrzymać.

 

Modlitwa o uproszenie łask za wstawiennictwem Franciszi i Tomasza Alvira

Boże, który obdarzyłeś łaską swoje sługi Paquitę i Tomasa, aby po chrześcijańsku żyli w małżeństwie, wypełniając swoje obowiązki zawodowe i społeczne, daj nam taką siłę Twej Miłości, abyśmy potrafili szerzyć w świecie prawdę o potrzebie wierności i świętości w małżeństwie. Racz uczcić swoje sługi i przez ich wstawiennictwo udziel mi łaski, o którą Cię proszę…

(Wymień swoją prośbę). Amen. Ojcze nasz. Zdrowaś Maryjo. Chwała Ojcu.

Źródło:

http://www.kosciol.wiara.pl/index.php?grupa=6&cr=0&kolej=0&art=1235995436&dzi=1250492565&katg=
http://www.opusdei.pl/art.php?p=32420


Słudzy Boży: Rosetta i Jan Gheddo

Jan Gheddo urodził się w 1900 roku we Włoszech w Viancino (prowincja Vercelli). Był mierniczym.
Rosetta Franzi urodziła się w 1902 roku we Włoszech w miejscowości Crova w prowincji Vercelli. Była nauczycielką.

Zaręczyny:
Nigdy nie spotkali się samotnie przed ślubem. Jan przyjeżdżał do miejscowości Crova na rowerze gdzie widywał młodą nauczycielkę, która mu się podobała. Poprosił o informacje o niej i jej rodzinie, potem poszedł spotkać się z jej ojcem: zadeklarował poważne zamiary i został zaproszony, aby pójść do domu Rosetty. Rozmawiał z nią zawsze i tylko w obecności matki lub innej siostry. Nie widywali się poza domem. Doszli do ślubu w czystości, a jednak pokochali się, i to na zawsze, ponieważ ich małżeństwo opierało się na miłości ludzkiej i na miłości Boga, która uczyniła ich doskonale zintegrowanymi ze sobą nawzajem.

Sakrament małżeństwa przyjęli w 1928 r. Po ślubie zamieszkali w Tronzano. Umarli bardzo młodo: ona w wieku 31 lat i kilku miesięcy, on w wieku 42 lat. W małżeństwie przeżyli tylko 6 lat.

Podczas ślubu poprosili Boga, aby mieć dużo dzieci. W roku 1929 urodził się Piotr, w 1930 – Francesco, w 1931- Mario, w 1933 Rosetta miała poronienie samorzutne, a w 1934 miała urodzić bliźnięta. Niestety, podczas porodu (popołogowo) umarła 26 października 1934 na zapalenie płuc i posocznicę wraz ze swymi bliźniętami (ponieważ nie istniały wówczas antybiotyki).

Świętość Rosetty i Jana była autentyczna, ponieważ nie zamykała ich w samych sobie, ale otwierała ich na bliźnich, szczególnie na najbiedniejszych. Obydwoje byli aktywnymi członkami Akcji Katolickiej, która w tamtym czasie była “szkołą świętości”.

Rosetta i Jana nigdy nie rozmawiali o świętości czy o doskonałości chrześcijańskiej, ale nią żyli i wszyscy ludzie o tym wiedzieli, o tym wspominają przeszło pół wieku po ich śmierci. Ich świętość miała swoje źródło w codziennej modlitwie, Mszy świętej i różańcu, oddaniu Madonnie (z Oropa), w pobożnych lekturach, wierności Kościołowi – w życiu dla inni i dla Kościoła. Wieczorami, po kolacji (wtedy nie było telewizji), siedząc dokoła stołu razem odmawialiśmy różaniec i wieczorne modlitwy.

Rosetta i Jan Gheddo

Jan Gheddo był człowiekiem z autorytetem, wiarygodnym, mądrym i dobrym, w okolicy wzywano go, by niósł pokój w rodzinach podzielonych lub tam, gdzie zdarzały się niesnaski i zatargi. Jan poszedł na front wschodni (tereny ZSRR) w roku 1941, gdy tymczasem jako wdowiec i ojciec trójki małoletnich dzieci powinien być z tego zwolniony: ukarano go w ten sposób ze względu na jego zaangażowanie w Akcji Katolickiej i za to, że nigdy nie chciał zapisać się do Partii Faszystowskiej, co w tych czasach było obowiązkiem mężczyzny w wieku czyniącym go zdolnym do pracy i w zawodzie tak eksponowanym jak jego. W Tronzano był przewodniczącym Akcji Katolickiej, ekonomem dzieł parafialnych takich jak: dom starców i przedszkola, był mierniczym oraz geometrą. Na froncie wschodnim był kapitanem artylerii 5. Dywizji Piechoty Cosseria na pierwszej linii frontu na rzece Don, w którego lokalizacji był mały szpital z 35 rannymi żołnierzami, nie nadającymi się do transportu. Kiedy Rosjanie przebili się przez włoskie linie 17 grudnia 1942 (w 35-stopniowej temperaturze poniżej zera!), dowództwo dało rozkaz odwrotu. Z ciężko rannymi miał pozostać najmłodszy oficer, porucznik Mino Pretti z Vercelli. Kapitan Jan Gheddo powiedział do niego: „Jesteś młody i musisz budować swoje życie. Ja mam dzieci w dobrych rękach. Ty uciekaj, ja zostaję”. Pretti, po zakończeniu wojny, przyszedł do Tronzano, by podziękować jego dzieciom: „Wasz tatuś ocalił mi życie” Po urodzeniu pierwszego syna Jan mówił wszystkim, że „jest to pierwsze dziecko z dwunastu!” Decyzja, żeby założyć liczną rodzinę, została podjęta przez nich wspólnie. Naprawdę wierzyli w to, co wówczas nauczała Akcja Katolicka: „Dawajmy Kościołowi wielu młodych ludzi.” I modlili się o łaskę, aby co najmniej jeden syn został księdzem lub córka siostrą zakonną.

Rosetta była młodą dziewczyną a już dyplomowaną nauczycielką, poświęcała się za darmo dla dzieci w przedszkolu i w szkole podstawowej oraz prowadziła szkołę wieczorową dla niektórych analfabetów. W kościele, czy to w Crova czy w Tronzano, uczyła dzieci katechizmu, brała udział w spotkaniach rożnych stowarzyszeń i oddawała się działalności parafialnej.

Kiedy Rosetta umarła, proboszcz z jej rodzinnej miejscowości Crova odprawił trzydzieści Mszy świętych przy wypełnionym kościele. Do Mszy świętej pogrzebowej wyszedł w białym ornacie i powiedział wiernym: “Znałem Rosettę, od kiedy była dziewczynką, byłem jej spowiednikiem i słuchałem jej spowiedzi także na kilka dni przed jej śmiercią. Była aniołem i jest już w Raju. Nie odprawiamy Mszy świętej za zmarłą, ale śpiewamy Mszę świętą [czyli o Aniołach]”. Wydarzenie nadzwyczajne w tamtej epoce (rok 1934) ze strony starego kapłana, który w 1928 roku dawał ślub i zaświadczał od ołtarza, że był proboszczem i spowiednikiem Rosetty aż do jej śmierci.

Słudzy Boży Rosetta i Jan byli osobami całkiem zwyczajnymi, które żyły Ewangelią, modlącymi się razem. W Tronzano są jeszcze ludzie wspominający ich ze wzruszeniem. Proces beatyfikacyjny pragnie uświadomić wszystkim właśnie to, że świętość jest przeżywaniem wiary i miłości w życiu codziennym, w miejscu, w którym Bóg nas postawił, z wszystkimi cierpieniami i próbami, które Bóg nam zsyła.

Rosetta i Jan udowadniają, że pomimo trudnych doświadczeń, także w naszym czasie można żyć Ewangelią w sposób nadzwyczajny. Wszyscy wierzący w Chrystusa są powołani do świętości, czyli do naśladowania Chrystusa w normalnym życiu codziennym.

MODLITWA o beatyfikację Rosetty [dosł. Różyczki, od Róża] Franzi i Giovanniego [Jana] Gheddo

Panie Jezu, który powołałeś Rosettę [Różę] Franzi i Giovanniego [Jana] Gheddo, małżonków według Twojego serca, do życia Ewangelią w radościach i w cierpieniach zwyczajnej rodziny, wspólnie wstępujących po drabinie ku szczytom świętości w miłości i miłosierdziu, pozwól, by ich przykład był znany i mógł opromieniać i pocieszać małżonków i rodziny naszych czasów.

Spójrz, Panie, z litością na upadek naszego społeczeństwa, który wyraża się w kryzysie rodziny i pozwól, by młode pary, idąc za przykładem Rosetty i Giovanniego, mogły dawać Twojemu Kościołowi rodziny prawdziwie chrześcijańskie. Za ich wstawiennictwem prosimy Cię, Panie, o łaskę ………………………………… (3 Chwała Ojcu)

Za zgodą władzy duchownej
• O otrzymanych łaskach za wstawiennictwem Sług Bożych Rosetty [Róży] Franzi i Giovanniego [Jana] Gheddo prosimy pisać do postulatorki ich sprawy kanonizacyjnej, na adres: dott.sa Francesca Consolini – P.zza Duomo, 16 – 20122 Milano – Tel. +39.02.86.46.26.49.

•Prośbę o obrazki i inne materiały dotyczące sług Bożych należy kierować do Biura Postulacji: Ufficio Diocesano Famiglia (mons. Tonino Guasco) – P.zza S. Eusebio, 10 – 13100 Vercelli – Tel. +39.0161.21.33.40. lub do: P. Piero Gheddo, PIME – Via Monte Rosa, 81 – 20149 Milano – Tel. +39.02.43.82.01.

La testimonianza eroica di genitori normali Rosetta e Giovanni Gheddo – BOHATERSKIE ŚWIADECTWO “NORMALNYCH” RODZICÓW – ROSETTY FRANZI i GIOVANNIEGO [Jana] GHEDDO

Tłumaczenie z j. włoskiego: S.M. Aleksandra Podleżańska SAC, Gniezno, 2011. Korekta językowa: S.M. Joanna Jażdżewska SAC, now.

Źródło:

http://www.gheddopiero.it/conferenze/conferenza%20Testimonianza%20eroica%20di%20genitori%20normali.htm


Święta Gianna Beretta Molla

Joanna Beretta Molla, Gianna Beretta Molla (ur. 4 października 1922 w Magencie k. Mediolanu, zm. 28 kwietnia 1962)

W młodości zaczęła działać w Akcji Katolickiej oraz Stowarzyszeniu Wincentego a Paulo. Po uzyskaniu dyplomu z medycyny i chirurgii na Uniwersytecie w Pavia w 1949, otworzyła klinikę medyczną w Mesero (koło Magenty) w 1950. Zrobiła specjalizację z pediatrii na Uniwersytecie w Mediolanie w 1952 r. gdzie później kontynuowała swoją praktykę lekarską. Równolegle z karierą zawodową aktywnie działała w Akcji Katolickiej.

W 1952 zdaje egzaminy specjalizacyjne w dziedzinie pediatrii z najwyższą liczbą punktów. Osiedla się w Mesero. Mieszkańcy wkrótce rozpoznają w niej bardzo cenną perłę. Wzywa się ją dniem i nocą. Nigdy nie odmawia, bez względu na zmęczenie. Ona pielęgnuje, a Pan leczy. Modlitwa poprzedza i zawsze towarzyszy czynnościom lekarskim. Przede wszystkim lubi leczyć dzieci i mamy. To powód, dla którego wybrała pediatrię. Troska o dusze może towarzyszyć trosce o ciała mam i ich pociech. Choroba jest uprzywilejowanym momentem apostolatu. Marzy, by móc wyjechać daleko jak jej siostra Wirginia, lekarka-misjonarka, do Indii i Albert, również lekarz-misjonarz, ale w Brazylii, gdzie zbudował szpital. W 1949 już jest prawie spakowana, by jechać do Brazylii. Droga zaprowadzi ją gdzie indziej. Tego właśnie roku Joanna spotyka Piotra Molla z Mesero, o 10 lat starszego od siebie.

Syn szewca, Piotr, inżynier, kieruje ważną fabryką produktów z drewna, która zatrudnia 3500 robotników. Jest pobożny i działa – on również – w akcji katolickiej. Rzuca pytające spojrzenie na tę młodą, promienną kobietę. Spojrzenie napełnia się powoli czułością. Zadaje pytanie sobie, potem pyta Joannę. Jest niezdecydowana, modli się, prosi o modlitwę, aby poznać wolę Bożą. Jedzie do Lourdes, «aby poprosić Dziewicę o wskazanie, co powinna uczynić: wyjechać na misje czy wyjść za mąż» Spowiednik mówi jej: «Załóż rodzinę. Tak bardzo potrzeba dobrych matek!» Okres wzajemnego poznawania siebie jest jednak długi. Dopiero w niedzielę 20 lutego 1955 Piotr pyta Joannę, czy chce zostać jego żoną. Nazajutrz po nocy modlitwy posyła mu list, który poruszy Piotra: «Naprawdę chciałabym cię uczynić szczęśliwym i być tą, której pragniesz: dobrą, wyrozumiałą, gotową do poświęceń, których życie od nas zażąda. Jeszcze ci nie powiedziałam, że jestem stworzeniem spragnionym uczucia i bardzo wrażliwym. Kiedy żyli moi rodzice, ich miłość mi wystarczała… Teraz, kiedy jesteś ty, już cię kocham i chcę oddać się tobie, aby założyć rodzinę prawdziwie chrześcijańską.» Zaręczyny odbywają się 11 kwietnia. Wymieniają listy promieniejące wiarą i radością.

Piotr: «Dziękuję Panie za to, że dałeś mi Joannę, jako bardzo łagodną towarzyszkę mego życia. Spraw, byśmy się kochali zawsze miłością najmocniejszą, najłagodniejszą i czystą. Spraw, abym był jej godzien i by nasza rodzina była święta i błogosławiona w Niebie»

Joanna, w chwili zbliżania się ślubu: «Jeszcze tylko kilka dni. Jestem wzruszona zbliżając się do sakramentu miłości. Staniemy się współpracownikami Boga w stwarzaniu; możemy Mu dać dzieci, które Go będą kochać i służyć Mu.»

24 września 1955 wzięła ślub z Piotrem Mollą, Józef Beretta asystuje przy ślubie w kościele w Magnenta, gdzie została ochrzczona. Małżeństwo osiedla się w Pontenuovo między Magnenta a Mediolanem, w służbowym domu. Nadal wykonuje zawód lekarza w Mesero. Od czasu do czasu towarzyszy Piotrowi w podróżach za granicę. Jadą na koncert i do teatru do Mediolanu, jeżdżą na nartach w Alpach. Normalne życie wykształconego małżeństwa. Dni kończą się różańcem.
W listopadzie 1956 urodziła syna Pierluigiego, w grudniu 1957 córkę Mariolinę a w lipcu 1959 córkę Laurettę.

We wrześniu 1961, pod koniec drugiego miesiąca ciąży, w jej macicy rozwinął się włókniak. Mimo tzw. wskazań medycznych do przerwania ciąży, zdecydowała się donosić ją do końca. 21 kwietnia 1962, urodziła się jej kolejna córka Gianna Emanuela. Pomimo starań lekarzy rankiem 28 kwietnia Molla zmarła w wieku 39 lat. Bezpośrednią przyczyną śmierci było zapalenie otrzewnej. Spoczywa na cmentarzu w Mesero.

Papież Paweł VI w czasie modlitwy Anioł Pański w niedzielę 23 września 1973 określił ją jako: “młodą matkę z diecezji Mediolańskiej, która by dać życie córce poświęciła swoje w świadomej ofierze”.

Papież Jan Paweł II beatyfikował Joannę 24 kwietnia 1994, podczas światowego Roku Rodziny, a w szóstą niedzielę Wielkanocną, 16 maja 2004, kanonizował. Na uroczystej Mszy św. byli obecni m.in. mąż Joanny i najmłodsza córka Gianna Emanuela.

Polska strona o św.  Giannie: http://swietajoanna.pl/
—-


bł. Laura Vicuna (1891 – 1904)

PATRONKA ROZBITYCH RODZIN I SKŁÓCONYCH MAŁŻEŃSTW

Bł. Laura Vicuna – patronka rozbitych rodzin i skłóconych małżeństw. Urodziła się w 1891 roku. W nauce była jedną z pierwszych. Cieszyła się bardzo dobrą opinią. Jej ojczym często się upijał i był brutalny w stosunku do niej. Matka Laury nie była szczęśliwa. Dziewczynka zaczęła się gorliwie za nią modlić. Postanowiła i zapragnęła zostać siostrą w zakonie. W 1902r. kapłan wyraził na to zgodę. Pewnego dnia, kiedy razem z matką i siostrą uciekła do sióstr zakonnych, ojczym ją znalazł, wychłostał pejczem i kopał chorą leżącą na ulicy. Przez tydzień cierpiała, pozostając pod opieką matki i zakonnic. W końcu wyjawiła matce swój sekret: „Mamo, ja umieram, ale jestem szczęśliwa, że oddałam za ciebie życie. Prosiłam o to naszego Pana.” Matka zrozumiała, o czym mówi Laura i błagała ją o przebaczenie, jak również Pana Boga. 22 stycznia 1904r. Laura umarła. Matka poszła do kaplicy wyspowiadać się i przyjąć Komunię Świętą. Tak właśnie Laura pragnęła widzieć w matce ideał…

Na jej grobie wyryto napis: „Życie jej było poematem czystości, ofiary i miłości wobec matki”. Bł. Laura Vicuna została beatyfikowana w 1988 roku przez Jana Pawła II, który nazwał ją „Eucharystycznym kwiatem; (…) Postać bł. Laury uczy wszystkich, że przy pomocy łaski można przezwyciężyć zło; że ideał czystości i miłości, nawet gdy się go znieważa i atakuje ostatecznie zajaśnieje i oświeci serca”. Chrystus uczył, że nikt nie ma większej miłości, gdy ktoś oddaje życie za swoją rodzinę czy przyjaciół. Laura pojęła to umysłem i sercem.

Błogosławiona Laura Vicuna urodziła się 5 kwietnia 1891 r. w stolicy Chile Santiago. Jej Ojciec pochodził z szlachetnego rodu chilijskiego. Był zawodowym żołnierzem. Z powodu udziału w zamieszkach rewolucyjnych i wojnie domowej, zmuszony był opuścić kraj jako wygnaniec. Wraz z żoną Mercedes i maleńką córeczką Laurą udał się w góry Andy i zamieszkał tam tuż za granicą po stronie Argentyny. Gdy Laura miała prawie trzy lata i zaraz po urodzeniu się młodszej siostry Julii, ojciec jej zmarł. Owdowiała Mercedes, sama musiała radzić sobie z dziećmi jako matka, wychowawczyni i żywicielka. Zabrała dziewczynki do przygranicznego miasta Las Lajas w Argentynie, w poszukiwaniu miejsca pracy. Spodziwała się znaleźć tam zatrudnienie jako kucharka lub praczka. Jednak zainteresował się nią niejaki Manuel Mora, właściciel dużej hacjendy, czyli gospodarstwa rolnego z domem i zabudowaniami gospodarczymi. Zapropopnował jej opiekę i wsparcie finansowe, aby dziewczynki mogły korzystać ze szkoły misyjnej założonej i prowadzonej przez siostry salezjanki. Wzamian za tę pomoc i opiekę zażyczył sobie, aby Mercedes zamieszkała z nim jako konkubina.

Kiedy Laura miała osiem lat, matka idąc za radą jednego z salezjanów, wysłała obydwie dziewczynki do kolegium Córek Maryi Wspomożycielki (salezjanek) w Junin de los Andes, w Patagonii. Znalazły tam dobrą atmosferę i zadowolenie. Tam też ujawniły się nieprzeciętne zdolności Laury. W nauce była jedną z pierwszych. Od strony wychowawczej siostry nie miały z nią żadnego kłopotu. Przeciwnie, swoją koleżeńską postawą budowała wszystkich. Cieszyła się bardzo dobrą opinią tak u wychowawczyń, jak i u koleżanek.

Podczas pierwszych wakacji Laura zaczęła uświadamiać sobie niecny sposób życia swej matki.

Manuel Mora często się upijał. Usiłował wtedy Laurę obejmować i całować. Ta nie znosiła jego brutalnego zachowania i jego oddechu cuchnącego alkoholem. Matka domagała się od Manuela by zostawił dziecko w spokoju, co zwykle odnosiło skutek, chyba że był mocno pijany. Wtedy był głuchy i nieopanowany. Odtąd Laura ile razy zauważała, że jest pijany, była czujna i starała się trzymać od niego z daleka.

W dziesiątym roku życia Laura przyjęła pierwszą Komunię świętą. Z tej okazji matka przyjechała do Junin de los Andes. Dziewczynka zauważyła, że matka nie przyjęła Komunii świętej, co sprawiło jej przykrość. Zauważyła też, że jej mama nie jest szczęśliwa. Odtąd do swoich regularnych modlitw odprawianych przed Najświętszym Sakramentem, dodawała prośbę “Jezu, chciałabym, żeby mama lepiej Ciebie poznała i odkryła szczęście”. Laura podziwiała siostry, które opuściły swoje ojczyste kraje, aby służyć Bogu i ludziom z całym poświęceniem w obcych, misyjnych krajach. Zaczęła marzyć o tym, by zostać siostrą w zakonie. Gdy biskup Jan Cagliero odwiedził ich szkołę, zapytała go czy mogłaby zostać salezjanką? Biskup odpowiedział jej, aby jeszcze trochę poczekała.

Latem 1901 roku Laura ponownie znalazła się u matki, w domu Manuela Mora. Ten jeszcze bardziej interesował się nią i zabiegał o jej względy. Stale czujna, modliła się dużo, co pozwoliło jej zachować czystość. Nadszedł jednak dzień, które bardzo się obawiała. Znalazła się z Manuelem sam na sam. Stawał się natarczywy. Broniącej się dziewczynce udało się wyrwać i uciec z domu. Zdawała sobie sprawę z tego, że Mora nie zrezygnuje i nadal będzie agresywny. Kilka dni później w czasie tzw. fiesty, czyli w czasie dnia świątecznego z ucztą i zabawą taneczną, prosił ją do tańca. Laura jednak stanowczo odmówiła. Nie pomogły jego prośby, ani nawet prośby matki, która wiedziała najlepiej jakim jest brutalem. Najbliższą noc Laura spędziła poza domem, w ukryciu przed dzikością Manuela. Mora wściekły wyładowywał złość na matce. Z zemsty odmówił dalszego opłacania nauki Laury. Kiedy siostry zakonne dowiedziały się o całej sprawie i zaproponowały kształcić ją bezinteresownie. Mercedes zakłopotana ich hojnością odesłała do ich szkoły Laurę, a Julię zatrzymała przy sobie.

W 1902 r. Laura otrzymała sakrament bierzmowania z rąk biskupa Jana Cagliero. W tym dniu postanowiła złożyć największą ofiarę za nawrócenie matki. Poprosiła spowiednika aby pozwolił jej na złożenie swojego życia Panu Bogu za nawrócenia matki. Kapłan znając ją jako dziewczynkę rozważną, wyraził zgodę. Następnego roku Laura zachorowała. Matka odwiedziła ją i prosiła aby pojechała z nią do domu. Zachęcała ją do tego również siostra przełożona, widząc że matce bardzo jest potrzebna. W domu Manuela stan jej zdrowia bardzo się pogorszył. Rozumiała, że Pan Bóg przyjął jej ofiarę i zabierze ją do siebie. Manuel dużo czasu spędzał poza domem. Kiedy wracał, chłodno odnosił się do matki. Natomiast pożądliwie spoglądał na Laurę, zwłaszcza, gdy był pijany.

Obydwie, matka i córka, widziały to wyraźnie. Mimo jego gróźb matka zabrała obydwie córki i zamieszkała z nimi w Junin de los Andes w wynajętej tam chacie. Dnia 14 stycznia 1904 roku Manuel Mora upojony whisky, gniewem i pożądaniem, pojawił się w miasteczku i oznajmił iż zamierza spędzić noc z Mercedes i dziewczynkami. Z pejczem w ręku żądał, aby Mercedes powróciła do niego z córkami. Laura, choć blada i osłabiona chorobą, powiedziała: „Jeżeli on zostanie, ja wyjdę”, i nie czekając na odpowiedź opuściła chatę. Manuel wpadł w furię i ruszył za nią. Ta biegła w kierunku domu sióstr, ale nie zdążyła. Dopadł ją na ulicy, wychłostał chorą pejczem i kopał leżącą na ulicy. Ludzie słysząc krzyk, wychodzili z domów na ulicę. Wtedy Manuel podniósł ofiarę, by przerzucić ją przez siodło. Jednak uświadomił sobie zagrożenie w jakim się znalazł, cisnął dziewczynkę na ulicę i pośpiesznie odjechał. Laura została nieprzytomna. Przez tydzień cierpiała pozostając pod opieką matki i zakonnic. W końcu wyjawiła matce swój sekret: “Mamo, ja umieram, ale jestem szczęśliwa, że oddałam za ciebie życie. Prosiłam o to naszego Pana”. Mercedes ze łzami upadła na kolana. Zrozumiała o co córce chodzi i błagała ją o przebaczenie, jak również Pana Boga. Obiecała córce, że rozpocznie nowe życie. Wieczorem 22 stycznia 1904 roku Laura rozstała się z życiem. Matka poszła do kaplicy wyspowiadać się. W czasie uroczystości pogrzebowych przyjęła Komunię świętą. Aż tak dziecko pragnęło w matce widzieć ideał.

Sylwetka duchowa

Duchowość błogosławionej Laury Vicuna charakteryzuje jej wypowiedź: “Myśl o Bogu pomaga mi, pociesza i towarzyszy mi wszędzie, gdziekolwiek się znajdę, w szkole czy na podwórku”.

Jej duchowość i cała osobowość dojrzewała w Junin de los Andes, w szkole sióstr Córek Maryi Wspomożycielki. Tam Laura dowiadywała się wiele o Panu Bogu, o Jego miłości do ludzi. Sama nauczyła się okazywać miłość koleżankom i zakonnicom. Ujawniły się tam jej talenty. Należała do najlepszych, pilnych uczennic i wychowanek. Była koleżeńska, radosna. Wszyscy mieli w niej przyjaciółkę. Młodszym dzieciom pomagała w ich codziennych obowiązkach, jak słanie łóżek, rozczesywanie włosów czy cerowanie ubrania. Czasem upominała swoją młodszą siostrę, gdy to było konieczne. Cieszyła się bardzo dobrą opinią, na którą w pełni zasługiwała. Była dziewczynką bystrą i mądrą, jak na swój wiek. W dojrzały sposób pojmowała modlitwę i chętnie się modliła, często w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem. Wrodzone zdolności przywódcze sprawiały, że jej duch radosnej pobożności udzielał się innym koleżankom.

W skrytości marzyła o życiu zakonnym. Zafascynowana była ich pracą pełną poświęcenia. Mówiła: „Chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy, by Bóg był znany i kochany”. Na modlitwie mówiła: “Boże, pragnę Cię kochać i służyć Ci przez całe życie”. Spowiednika prosiła, aby modlił się o to, by mogła powiększyć szeregi salezjanek. Ten mądry kapłan przyznał jej, że to jej pragnienie uważa za głos prawdziwego powołania.

Broniła swej czystości z mocą godną męczenników pierwszych wieków. Prosiła Pana Boga: „Panie, nie pozwól mi obrazić Ciebie”. O jej heroizmie świadczy ofiara z życia za nawrócenie matki. W wieku trzynastu lat potrafiła zdobyć się na heroizm. Gorąca i jakże skuteczna była jej modlitwa pełna pobożności i młodzieńczej miłości. W Eucharystii dostrzegała źródło szczęścia i siły do życia pobożnego.

Od 19 września 1955 roku trwał kanoniczny proces beatyfikacyjny, zakończony ogłoszeniem Laury Yicuńa błogosławioną przez papieża Jana Pawła II w dniu 3 września 1988 roku w Colle Don Bosco skąd pochodzi założyciel salezjanów i salezjanek (Oservatore Romano, wersja polska 1988, nr 9).

ks. Tarsycjusz Sinka CM
za: adonai.pl